Czy powinniśmy się bać 21 grudnia 2012? Jak przetrwać Armagedon? Odcinek 7.

John C. Brunt, przekład polski ©Arkadiusz Bojko (Rozdział 4)

Wygląda na to, że już w Nowym Testamencie niektórzy ludzie byli zaniepokojeni faktem, że spełnienie obietnicy powrotu zabiera Jezusowi dość dużo czasu. W księdze Apokalipsy (Objawienia) 6:10 przedstawiony jest symboliczny obraz dusz znajdujących się pod ołtarzem*, które reprezentują chrześcijańskich męczenników, wołających do Boga zapytanie o czas rozpoczęcia Bożego sądu:

I wołały donośnym głosem: Kiedyż, Panie święty i prawdziwy, rozpoczniesz sąd i pomścisz krew naszą na mieszkańcach ziemi?

Ewangelia Materusza rozdział 25 przedstawia szereg historii o Powtórnym Przyjściu Chrystusa. W przypowieści o dziesięciu pannach, pan młody opóźnia swoje przybycie, a w przypowieści o rozdanych talentach, pan wyjechał daleko i na długi czas. Mateusz jakby przygotowuje swoich czytelników na dłuższy niż oczekiwali czas do powrotu Jezusa.

Po pierwsze, musimy pamiętać o tym, co zauważyliśmy wcześniej w Księdze Dziejów Apostolskich 1:6-11. Jezus stwierdził wyraźnie, że odgadnięcie czasu i pory powrotu nie było sprawą Jego naśladowców. Byli oni odpowiedzialni za świadczenie o tym czego Jezus dokonał. Czy możemy jednak utrzymywać nadzieję przez tak długo? Czy 2,000 lat to nie jest zbyt długie oczekiwanie?

Nie, jeżeli będziemy pamiętać, że sednem nie jest kwestia czasu, ale zaufanie do Boga. Jedynie Bóg zna dokładny czas powrotu Jezusa (Ewangelia Mateusza 24:36). Bóg nie prosił nas o to, byśmy wyliczali czy rozszyfrowywali daty, ale byśmy ufali, świadczyli i wiernie wykonywali Jego dzieło aż powróci. Trzeba przyznać, że jest to szczególnie trudne zadanie dla niecierpliwego pokolenia, takiego jak my. Ale właśnie do tego prowadzi nas ufność do Boga. Bóg potwierdził Swoją obietnicę przez wzbudzenie Jezusa z martwych. Ufamy, że skoro widzieliśmy już pierwszy owoc, w stosownym dla Boga czasie zobaczymy i resztę.

Trudno nam jednak czekać. Tak jak powiedziałem, nie jesteśmy przyzwyczajeni do czekania. Ostatnio podróżowałem wraz z moim synem i siedmioletnim wnukiem Markusem ze Spokane, w stanie Washington do Nowego Jorku. Mieliśmy przesiadkę w Chicago. Samolot ze Spokane przyleciał na czas, a nawet wylądował trochę wcześniej. Wysiedliśmy z samolotu w sektorze B i wpatrzyliśmy się w duży monitor, by znaleźć informację o tym skąd odlatuje nasz następny samolot. Dowiedzieliśmy się, że odlatuje z sektoru C, a obok numeru lotu na monitorze wyświetlone były dwa wspaniałe słowa – „o czasie.”

Markusowi bardzo podobało się przejście z sektoru B do sektoru C. Zjechaliśmy w dół ruchomymi schodami, przeszliśmy pod pasami startowymi, a następnie weszliśmy na długi jadący chodnik otoczony z góry i po bokach kolorowymi neonami. Wokół nas słychać było dźwięki dzwonów rurowych. Markus chciał przejechać się jeszcze raz. Pozwoliliśmy mu, gdyż mieliśmy jeszcze czas. Gdy dotarliśmy w końcu do naszej bramki, jeszcze raz rzuciliśmy okiem na monitor informacyjny tylko po to, by stwierdzić, że dwa wspaniałe słowa – „o czasie, zostały zastąpione innymi, niezbyt wspaniałymi – „lot odwołany.”

Udałem się po pomoc do punktu obsługi klienta, stwierdziłem jednak, że nie ma tam nikogo, jedynie automatyczna budka informacyjna, z której nie potrafiłem skorzystać. Nie ma problemu, pomyślałem, gdyż z boku budki znajdował się telefon, do kontaktu z osobą z informacji. Wybrałem numer, ale zgłosiło się nagranie, z którego dowiedziałem się, że w informacji nie ma już nikogo. Wyjąłem mój telefon komórkowy i zadzwoniłem do linii lotniczych gdzie dowiedziałem się, że wpisano nas już na kolejny lot, pięć godzin później.

Nie trzeba wyjaśniać, że byliśmy sfrustrowani, gdyż mieliśmy już plany na wieczór w Nowym Jorku, które właśnie legły w gruzach. Wówczas dowiedzieliśmy się, że jest jeszcze inny lot, dwie i pół godziny później i że możemy wpisać się na listę oczekujących pasażerów. Nie mieliśmy wiele nadziei na to, by się załapać, gdyż posiadaliśmy numer 17, a po chwili czekania przesunęliśmy się na miejsce 20. Jednak tuż przed zakończeniem usadzania pasażerów wywołano nasze nazwiska i dostaliśmy się na samolot. Choć przyniosło nam to ulgę, wciąż byliśmy sfrustrowani. Gdy tak trochę marudziliśmy z powodu zaistniałej sytuacji powiedziałem mojemu synowi, że w chwilach takich jak ta przypominam sobie historię mojego starego przyjaciela. Przez wiele lat był profesorem w college’u i był tuż przed emeryturą, gdy ja zacząłem uczyć jako młody, świeżo upieczony nauczyciel w tej samej instytucji na początku lat 70-tych (XX wieku…).

Kiedy tylko jestem sfrustrowany z powodu kilkugodzinnego opóźnienia, przypominam sobie jego historię. W latach 30-tych (XX wieku)udał się wraz z żoną  jako misjonarz do Południowej Afryki. Gdy zakończył się czas ich pobytu potwierdzili powrót do pracy w Stanach Zjednoczonych, spakowali swój dobytek, zakupili bilety na statek pasażerski i byli gotowi odpłynąć za kilka dni. Jednak ich podróż opóźniła się. Statek spóźnił się. Czekali na niego nie pięć godzin, nawet nie pięć dni. Nie pięć tygodni i nie pięć miesięcy. Ich statek spóźnił się o całe pięć lat! Wybuchła II Wojna Światowa, wojsko zarekwirowało ich statek, a morza nie były bezpieczne do podróżowania. Upłynęło pięć lat, a ja tu narzekam na dwie i pół godziny opóźnienia?!

W połowie lat 80-tych udałem się do Południowej Afryki, by uczyć tam przez jeden kwartał. Zanim wyjechałem, ten starszy nauczyciel, który od kilku lat był już na emeryturze, poprosił mnie czy mógłbym jemu i jego żonie wyświadczyć pewną przysługę. Gdy byli w Południowej Afryce, urodził się im synek, który zmarł mając zaledwie kilka miesięcy. Opuścili Afrykę przekonani, że Jezus powraca wkrótce i że znowu zobaczą swoje dziecko. Mój przyjaciel powiedział mi, że byli tak pewni, że Chrystus niedługo powróci, że byli gotowi pozostawić tam grób synka z nadzieją, że wkrótce znowu go zobaczą. Upłynęło jednak 40 lat, Jezus nie powrócił, a oni nigdy więcej nie odwiedzili Afryki. Teraz zastanawiali się, czy grób wciąż jeszcze tam jest? W związku z tym, że miałem być niedaleko tego cmentarza spytali, czy nie spróbowałbym odnaleźć grobu ich synka.

Tak więc pewnego popołudnia, w Południowej Afryce, udałem się na poszukiwanie grobu. Grób znajdował się w nienajlepszym stanie. Powyrywałem znajdujące się naokoło chwasty, położyłem na nim kilka zerwanych obok kwiatów i zrobiłem kilka zdjęć. Po powrocie zawiozłem im zdjęcia, za co byli mi ogromnie wdzięczni. Łzy napłynęły do ich oczu i  wyrazili swoją niezachwianą ufność do Boga i nadzieję na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa. Nie spodziewali się, że od śmierci ich synka upłynie 40 lat, nie ustali jednak w swej nadziei.

Obecnie, również oni spoczywają w swoich grobach, tysiące kilometrów od swego synka, ale w oczekiwaniu na to samo zmartwychwstanie.

Dwa tygodnie temu, w tym samym miasteczku we wschodniej części stanu Washington, w którym mieszkał mój starszy przyjaciel – nauczyciel, zmarł mój ojciec. Kiedy tam pojechałem, żeby wykupić na cmentarzu miejsce na jego mogiłę, kupiłem je bez rozglądania się na groby wokół. Dwa dni później pojechałem wraz z moją siostrą przyjrzeć się miejscu, na którym wkrótce miał być złożony mój ojciec. Ku mojemu zdziwieniu, dosłownie parę metrów od grobu mojego ojca zauważyłem nagrobek mojego przyjaciela i jego żony. Było to dla mnie kolejne przypomnienie nadziei jaką chrześcijanie mają w zmartwychwstaniu.

Nasza nadzieja nie jest uzależniona od czasu, ale od zaufania w Bożą wiarygodność i Jego wolę dotrzymania złożonej obietnicy. Nie wiemy kiedy, choć w późniejszych rozdziałach popatrzymy na powody, dla których wierzymy, że żyjemy w ostatnim etapie ludzkiej historii i że Jezus wkrótce powróci. Ważniejsze jednak od pytania  „kiedy” jest przekonanie, że możemy zaufać Bożej obietnicy. Jezus zmartwychwstał, żyje i dzięki temu możemy mieć pewność. Jeszcze bardziej zdumiewające jest to, że w oparciu o moc tego zapewnienia Biblia mówi, iż nasze teraźniejsze życie na tym świecie może być już nazywane „życiem wiecznym.”

Właśnie to będzie tematem naszego kolejnego rozdziału.

Ciąg dalszy nastąpi

 

*Symbolika Apokalipsy odwołuje się do symboliki świątyni izraelskiej, w której krew składanych ofiar wylewana była u podstawy ołtarza (np. 3 Mojż. 4:7). Personifikacja przelanej krwi męczenników użyta jest w symbolice Księgi Objawienia w podobnym odniesieniu jak w Księdze Rodzaju (1 Mojżeszowa), gdzie Bóg mówi do Kaina, który zamordował swojego brata: I rzekł: Cóżeś to uczynił? Głos krwi brata twego woła do mnie z ziemi. (1 Mojż. 4:10) Przypis tłumacza.

 

 

Posted in Aktualności.