Czym się różni pana kościół?

– Czym się różni się pana kościół od mojego? – Takie pytanie słyszałem niezliczoną ilość razy. I chyba nie tylko ja.

Gdy postawiono mi je pierwszy raz, w ciągu dwóch godzin wyłożyłem mojemu rozmówcy wszystkie nasze zasady wiary. Ależ byłem z siebie zadowolony. Tylko zaskoczyło mnie to, że ta osoba od razu się nie nawróciła. Szczerze mówiąc byłem nawet zawiedziony. Czyż to wszystko nie trzymało się kupy? Czyż nie było logiczne?

Po jakimś czasie, gdy już trochę dojrzałem w wierze, gdy też nieco zmądrzałem, nabrałem chrześcijańskiego doświadczenia, wiedziałem, że była to całkowita „klapa”, że popełniłem straszny błąd.

Mijały lata i nadal spotykałem się z takimi pytaniami. Odpowiedzi jakich udzielałem – wydawało mi się – były lepsze, mądrzejsze. Mówiłem moim rozmówcom, że w moim kościele wierzy się w to, czego naucza Pismo Święte, że np. wierzę że wierzący powinni jako dorośli przyjmować chrzest, itd. Oczywiście, nie były to złe odpowiedzi, ale raczej czas nie był właściwy. Tak więc odczuwałem, że coś tu nie gra. Dlaczego? No bo ludzie wcale nie chcieli wstępować w moje ślady.

Jakiś czas temu miałem ciekawe zdarzenie. Ponownie usłyszałem to specyficzne pytanie. Uśmiechnąłem się do siebie, ponieważ wydawało mi się, że tym razem nie popełnię błędu i odpowiem tak, że mój znajomy szeroko otworzy usta i zada pytanie: „Co mam zrobić, aby być zbawionym”. Byłem przekonany, że moja odpowiedź na jego pytanie powinna być na tyle ciekawa, że zaintryguje go do stawiania następnych pytań, pobudzi do myślenia. Wydawało mi się, że dobrze jest również odpowiedzieć w taki sposób, aby zbudować most między mną a rozmówcą. Tak więc powiedziałem mu, że wierzę w bliski powrót Jezusa, który położy kres cierpieniu, umieraniu, itd. (pomyślałem, że to wzbudzi to u niego pewnego rodzaju nadzieję). Powiedziałem mu także o tym, że nie należy się bać Boga, bo On nas kocha i ma dla nas przygotowane to, co na pewno nas pozytywnie zadziwi i zaspokoi nasze wszystkie potrzeby (sądziłem, że to wyda mu się atrakcyjne). Potem, jakby od niechcenia wspomniałem, że w moim kościele duchowni mają swoje rodziny i że to jest chyba dobre rozwiązanie (byłem pewien, że to mu się spodoba i powie, że właśnie tak być powinno). I rzeczywiście, człowiek kiwał ze zrozumieniem głową. Najwidoczniej zgadzał się ze mną.

Gdy potem myślałem o naszej rozmowie, zastanowiła mnie pewna sprawa – dlaczego w pewnym momencie mój znajomy zamilkł. Dlaczego nie zadał kolejnych pytań, dlaczego… nic się nie stało. „Boże” – modliłem się – „czyżby znowu coś nie tak? Czyżbym coś zepsuł? Przecież tak fajnie nam się rozmawiało”.

Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Pan Bóg pokazał mi rozmowę Jezusa z Nikodemem, którą możemy przeczytać w Ewangelii Jana w 3 rozdziale. To ciekawe – pomyślałem – czyżbym nie potrafił powiedzieć ludziom o tej prostej, ewangelicznej prawdzie? To przecież ona stanowi główną różnicę o którą nieświadomie pytają. Gdy jakiś człowiek stawia mi takie pytanie, to jest to znakomita sposobność, aby doprowadzić go momentu, gdzie będzie mógł podjąć decyzję o potrzebie przeżycia nowonarodzenia.

Jest jednak pewien problem – czy w sytuacji, gdy ktoś kto nie ma takiej potrzeby, jesteśmy w stanie zrobić coś, aby taką potrzebę poczuł, uświadomił sobie? Tu mam poważne wątpliwości.

Nasze duchowe zrozumienie ulega ciągłej ewolucji. Po jakimś czasie, gdy słyszałem takie pytanie odpowiadam mniej więcej tak: „W moim kościele wierzy się, że nowonarodzenie jest warunkiem zbawienia. Pan Jezus powiedział, że jeśli się ktoś nie narodzi na nowo, nie będzie zbawiony. Być może uczono cię, że musisz być dobrym człowiekiem, albo że musisz mieć ludzi, którzy po twojej śmierci będą się modlić za ciebie. Niestety, to nie pomoże. Pan Jezus powiedział o jednym, jedynym warunku: „Z całą mocą muszę cię zapewnić, że jeśli nie narodzisz się na nowo, nie wejdziesz do Królestwa Bożego” (współczesna parafraza J 3,3).

Jak ważne jest by narodzić się na nowo, aby mieć bezpośrednią relację z Bogiem, bez konieczności uciekania się do pośredników. (Wbrew pozorom protestanci też mogą mieć pośredników… czy też relikwie. Biblia dla niektórych też może stać się taką relikwią. Ale to temat na odrębny artykuł.)

Wracając do wspomnianej przeze mnie rozmowy – praktyka pokazała, że rozmówca wcale nie musi być zainteresowany duchowym aspektem takiego pytania, nie koniecznie jest zainteresowany uzyskaniem właściwej, poprawnej odpowiedzi. W takim razie na co liczy zadając je? Być może na jakieś sensacyjne informacje. A może chce się przekonać czy jest prawdą to, że za przyłączenie się do społeczności konwertyta otrzymuje „bonusa” od jakiegoś bogatego sponsora z zagranicy.

Jeżeli damy się złapać w pułapkę i zaczniemy wyliczać różnice, to w zasadzie można być pewnym, że rozmowa taka nie przyniesie żadnych duchowych korzyści. Dlaczego tak uważam? Sprowadzając rozmowę na ten poziom, zaspokoimy czyjąś ciekawość, ale na pewno nie głód pełni życia chrześcijańskiego. Co więcej, wybudujemy mur pomiędzy nami a rozmówcą, mur którego on na pewno nie będzie chciał rozbijać czy przeskakiwać. A czy ma nam zależeć na budowaniu murów? Czy naszym największym pragnieniem nie powinno być znalezienie płaszczyzny na której możemy zaświadczyć o tym czym jest życie z Chrystusem? Czy nie powinniśmy wykorzystać takiej sytuacji do tego, aby przedstawić komuś Jezusa, i to takiego Jezusa, jakiego ludzie na pewno nie znają? Gdy wybudujemy mur podziału, na pewno nie będzie już czasu na przedstawianie Jezusa i Jego łaski? A dzisiejszy człowiek tak bardzo jest zagłodzony jeśli chodzi o Bożą łaskę, wręcz brzydzi się nią. Ale dlaczego? Dlatego, że kojarzy mu się ona ze słabością, nieudacznictwem.

Słyszałem kiedyś takie powiedzenie, że adwentyści powinni być najbardziej znani i kojarzeni z Jezusem. Tymczasem jaka jest rzeczywistość? Dobrze jest gdy w ogóle kojarzą nas z jakimś Kościołem chrześcijańskim. Gdy wśród chrześcijan pada hasło adwentyści, kojarzy się ono z zaciekłymi dyskusjami na temat soboty, a w najlepszym wypadku z troską o zdrowie. Ale czy o to nam chodzi? Czy na tym ma polegać chrześcijańskie świadczenie?

Czasami wdanie się w dyskusję dotyczącą różnic w wierze może wręcz prowadzić do zasmucania Ducha Świętego. Może brzmi to dziwnie, ale ja osobiście doświadczyłem tego. Nie raz było tak, że po rozmowie na temat różnic [kursywa] czułem duchowego kaca. Nie bez powodu Jezus powiedział: „Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały” (Mt 7,6). Czy wypowiadając tych słów nie miał na myśli takich jałowych dyskusji?

Ludzie często prowokują nas pytaniami, które inne znaczenie mają dla nich, inne dla nas. Jedno jest pewne – nie wolno nam schodzić na ten poziom. Nie wolno dać się sprowokować do rozmowy, która do niczego dobrego nie prowadzi. Czyż nie lepiej jest wykorzystać zadane w ten sposób pytanie do duchowej rozmowy? (jeżeli nasz rozmówca jest na to przygotowany).

Z doświadczenia wiem, że podziały wśród wierzących są na rękę szatanowi. Jeżeli zaczynam komuś opowiadać o Bogu, to często pada pytanie: a jakiego jest pan wyznania, do jakiego kościoła pan należy? Diabeł bardzo lubi przypinać etykiety, które innych blokują, wywołują podejrzliwość, strach, obawy i uprzedzenia. Czyż w takich sytuacjach nie jest lepiej powiedzieć, że należę do Jezusa, do Jego wspólnoty. (Prawie nigdy na początku znajomości nie mówię ludziom, że jestem adwentystą. Przedstawiam się ogólnie, jako protestant.)

Dzisiejsza wolność wyznania rodzi specyficzny rodzaj prześladowań – bardziej niebezpieczny – prześladowanie duchowe: uprzedzenia, obawy, strach – warownie w umysłach i sercach ludzi. Warownie te budowane są kłamstwem i zakłamaniem, mieszaniem Prawdy z domieszką ludzkiej zacietrzewionej pseudonauki, podtykanej ludziom przez szatana, którzy nie poznali łaski płynącej od żyjącego Króla i Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa.

I na koniec bardzo ciekawy cytat z książki „Życie Jezusa”: „W swoich stosunkach z ludźmi [Jezus] nie pytał o wyznanie i przynależność kościelną” (ŻJ, s. 54, wyd. XIV). Zamiast dyskutować z ludźmi, zamiast karmić ich doktrynami, którymi prawdopodobnie w ogóle nie są zainteresowani, starajmy się przedstawić piękno Ewangelii, piękno Jezusa i Jego pragnienie zbawienia człowieka. Gdy dla rozmówcy stanie się to „perłą o wielkiej wartości”, sprzeda wszystko i kupi ją, razem z pełnym pakietem, w którym na pewno nie zabraknie… wiecie czego…

Tomasz Sulej

Posted in Blog.